Bez rozgrzewki. Trudna sztuka obsługi ciała

Ponieważ mam związki ze światkiem medycznym, chcąc nie chcąc dobiegają mnie z tej strony pełne zdziwienia, tudzież zniesmaczenia, głosy o wizytach rodziców małych i trochę większych dzieci, celem zwolnienia ich ze szkolnych zajęć wychowania fizycznego.


Motywacje są bardzo różne, choć w sumie można je sprowadzić do obaw, że dzieci się spocą, zgrzeją, zaziębią, a nie na daj Bóg – nawdychają zapachu potu. I to cudzego! Jak gdyby wypychana była przez rodziców świadomość, że to nie sport we wszelkich jego postaciach jest szkodliwy, a jego brak.

„W zdrowym ciele zdrowy duch”

Swoją drogą do końca życia będę pamiętał słowa mojego dyrektora z tyskiej „15”, Józefa Michalika. Podkreślał on – a były to lata 60. ubiegłego stulecia – że wychowanie fizyczne jest najważniejszym przedmiotem w szkole. Choć byłem wtedy berbeciem zakochanym we wszelkich odmianach sportu, nie bardzo to rozumiałem. Zewsząd tłuczono mi do głowy, że najważniejsze to są matematyka, język polski i jeszcze parę innych przedmiotów.

Dopiero upływ lat pozwolił inaczej zinterpretować słowa dyrektora Michalika i przełożyć je na stopniowo zapominane powiedzenie, że „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Już niejako w kategorii suplementu dodam, że ta moja „15” była za moich czasów mistrzem i wicemistrzem Polski w konkursie „5 milionów”, telewizyjnym sportowym show dla dzieci i młodzieży prowadzonym przez niezapomnianego Marka Grota.

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że sala gimnastyczna i położone obok szkoły boisko do piłki ręcznej, bieżnia na 60 m, skocznia w dal itd. tętniły życiem niemal przez cały rok. Pewnie również dlatego, że nie było komputerów, smartfonów i tym podobnych wynalazków. Z założenia są znacznie łatwiejsze w obsłudze niż własne ciało. Męczą się te wszystkie ustrojstwa – wystarczy je tylko od czasu do czasu podładować. Niestety, nie mięśnie i kości; no i pot nie występuje na czoło.

Skala problemu

Trochę w tym złośliwości, ale trudno nie skonstatować, że i inni dostrzegają skalę problemu. Akurat przed kilkoma dniami Polska Agencja Prasowa przyniosła wiadomość o zorganizowanym na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego kongresie pod hasłem „Aktywny dzisiaj dla zdrowia w przyszłości”. W największym skrócie rzecz sprowadziła się do tego, że zarówno w Ministerstwie Edukacji i Nauki, jak i w Ministerstwie Sportu dostrzegają nasilający się trend ucieczki dzieci i młodzieży od zajęć wychowania fizycznego i od sportu w ogóle. Dało się słyszeć z ust najważniejszych w tych resortach urzędników, że „są plany zwalczania patologii nadprogramowych zwolnień lekarskich”. I że „musimy przemawiać do rozsądku rodziców, bo bez tego będzie ciężko poprawić aktywność fizyczną dzieci i młodzieży”.


Czytaj także:


W szczegóły kongresu wchodzić nie będziemy. Na razie niech wystarczy upowszechniona w jego trakcie informacja, iż „poziom sprawności fizycznej i umiejętności ruchowych dzieci w Polsce jest bardzo niski”. Konkretniej: badania dowodzą, że „95 proc. polskich dzieci ma bardzo poważne braki w podstawowej aktywności fizycznej”. Łatwo sobie wyobrazić, jakie są tego – zwłaszcza długofalowe – konsekwencje dla zdrowia najpierw ludzi w młodym wieku, a następnie dla ludzi dojrzałych. Nie wspominając o takim „drobiazgu”, jak będące tego następstwem problemy z naborem do sportu wyczynowego.

Wychowanie fizyczne, a sport

Można oczywiście przyjąć, że to akurat najmniej ważne. Nie będzie porządnego w-f, na tej bazie dobrego systemu selekcji, sprawnie zorganizowanego szkolenia już od najmłodszych lat. Nie będzie i sukcesów (rozsławiania Polski). Będzie za to – jak dzisiaj – potęgujące się narzekanie na poszczególne federacje, że sobie nie radzą, bo rządzą w nich ludzie o mentalności i nawykach leśnych dziadków. Będzie to racja, ale racja mocno częściowa.

Wielki sport bowiem zaczyna się nie w związkach. Raczej na bardzo wczesnym etapie edukacji szkolnej; wtedy, kiedy… w-f będzie najważniejszym przedmiotem w szkole. Sięgnijcie chociażby do doświadczeń Słowenii, narodu liczącego sobie 2 miliony. W wielu odmianach sportu – czy to w rywalizacji drużynowej, czy to indywidualnej – mocno się liczącego. Sami Słoweńcy zwracają uwagę, że wszystko tam zaczyna się właśnie w szkole, od budowania w dzieciach pasji do sportu…

Ale widocznie tam rodzice są mądrzejsi i nie zabiegają masowo o zwolnienia z tych zajęć ich pociech. Może było po prostu tak, że za ich szkolnych czasów w-f był najważniejszym przedmiotem w szkole. I takim pozostał.


Na zdjęciu: Wychowanie fizyczne w szkole to nie tylko zdrowie, ale i wstęp do sportu.

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus