Warto marzyć i grać

– Najbardziej żal mi oczywiście Górnika, bo tam jest moje serce i moja dusza. Po kochanej żonie, rodzinie i moim zawodzie jest Górnik – opowiada Waldemar Matysik


Trzecia i ostatnia część rozmowy z Waldemarem Matysikiem, 55-krotnym reprezentantem Polski, medalistą MŚ 1982, byłym piłkarzem Górnika Zabrze, AJ Auxerre i Hamburger SV

Ma pan prawie 29 lat, za sobą kilkadziesiąt meczów w reprezentacji Polski i z Auxerre przechodzi pan do czołowego zespołu Bundesligi Hamburger SV. Jak było z tym transferem?

Waldemar MATYSIK: – O tyle łatwiej było mi tam iść, że w drużynie był Jasiu Furtok, z którym znałem się od lat, jeszcze od czasów juniora i zgrupowania w Mławie. Nasze dzieci, z mojej strony Mateusz ze strony Jasia Furtoka – Jacek, to razem jak bracia. Krzyczeli do innych jak gonili za piłką, że grają tylko między sobą. Natalia ode mnie, a Basia od niego, to razem do jednej klasy. Gram tam praktycznie wszystkie mecze sezon w sezon do 1993 roku.

Ledwie dwa punkty

W HSV nie brakowało znakomitości piłkarskich w drugiej linii, bo przecież i Thomas von Heesen i Thomas Doll. Jak się z nimi grało?

Waldemar MATYSIK: – Raz przyszedł do mnie Doll i powiedział: „Waldek, dziękuję ci za tą pracę, którą wykonywałeś na boisku. Dzięki temu ja mogłem skoncentrować się na grze z przodu, bo z tyłu całą robotę wykonywałeś ty”. To były z jego strony super słowa.

Pierwszy pana sezon w HSV to 5 lokata w Bundeslidze i brakło wam ledwie dwóch punktów do trzeciego miejsca.

Waldemar MATYSIK: – Myśmy tam panie Michale grali wtedy o mistrza! To była mocna drużyna. Wtedy w tym 1990 roku, to oprócz mnie trafili tam Thomas Doll, Jorg Bode i Thomas Stratos. Doszło czterech zawodników i wszystko zostało dobrze wkomponowane, choć zaczęliśmy rozgrywki bardzo źle. Z Kaiserslautern na początek przegrywamy 1:3. Jechali z nami jak chcieli. Inna rzecz, że był to świetny zespół z takimi zawodnikami, jak Labbadia, Kuntz, a prowadzony przez Karlheinza Feldkamp. Potem przegraliśmy z Fortuną Dusseldorf.

Waldemar Matysik opowiada

– W trzeciej kolejce przyszedł mecz z Bochum u siebie. Wymęczone 1:0, ale złapaliśmy rytm i zaczęła się seria albo zwycięstw, albo remisów. Jesteśmy w czołówce i gramy z Bayernem. Prowadzimy 2:1, a występowali tam wtedy tacy gracze jak mistrzowie świata, Matthaus, Aumann, Kohler czy Reuter. Niestety przegraliśmy 2:3 po bramkach rywala w końcówce. Zajęliśmy piąte miejsce, kwalifikacja do europejskich pucharów i na kogo trafiamy? Na Górnika Zabrze!

Same pozytywne słowa

Jak wyglądały te mecze?

Waldemar MATYSIK: – W Zabrzu niesamowite przyjęcie. Pamiętali mnie tam czy pamiętają dobrze. Skandowano moje nazwisko, same pozytywne słowa, przyjazne gesty.

– Nawet piłkarze z Hamburga podchodzili i mówili: „To jest nienormalne Waldek, ty grasz dla HSV, a oni tutaj wspierają cię jak swojego” [w rozgrywkach Pucharu UEFA sezonu 1991/92 HSV zremisował u siebie 1:1, żeby w Zabrzu wygrać 3:0 – przyp. red.].

Wspominają z wielką sympatią

Kibice Górnika wspominają pana z wielką sympatią, doceniając pana wkład w wielkie sukcesy w latach 80. Podobnie pod tym względem jest chyba też w Niemczech, prawda?

Waldemar MATYSIK: – O tyle dla wielu jest to trudne, że wtedy miałem charakterystycznego wąsa, a teraz już nie (uśmiech). Mam wielu przyjaciół, znajomych, jak choćby ortopedę z Bonn tutaj gdzie mieszkam, że temat futbolu zawsze jest na pierwszym miejscu. Jako fizjoterapeuta mam wielu pacjentów, z którymi o piłce cały czas się rozmawia, jak choćby pana z Gliwic, który tutaj w Niemczech od wielu lat mieszka, a który przychodzi do mnie co tydzień.


Czytaj także 1. CZĘŚĆ ROZMOWY z Waldemarem Matysikiem:


Jak wyglądały początku treningów w Hamburger SV?

Waldemar MATYSIK: – Właśnie o tym chciałem powiedzieć, bo to ciekawe. Trafiam tam z Auxerre, a tutaj do dyspozycji piłki lekarskie, do tego nacisk na treningi kondycyjne. I wie pan co? Z Jankiem Furtokiem zostajemy na ostatnim miejscu! Znowu muszę budować kondycję i wszystko nadrabiać. Byłem taki, że moja ambicja nie pozwoliła mi na to, żeby odstawać od innych. Dochodzę do siebie i po dwóch, trzech miesiącach gram już na swoim poziomie i wszystko jest dobrze. Tam zresztą przez te 3 lata w Hamburgu, to grałem sezon w sezon prawie wszystkie spotkania.

Żal Górnika

Nie żal patrzeć teraz, jak te pana wielkie kluby z przeszłości dołują? Auxerre i Hamburger SV na drugim poziomie rozgrywkowym w swoich krajach. Górnik zamyka póki co tabelę ekstraklasy…

Waldemar MATYSIK: – Najbardziej żal mi oczywiście Górnika, bo tam jest moje serce i moja dusza. Po kochanej żonie, rodzinie i moim zawodzie jest Górnik. To było to o czym marzyłem, żeby tam grać. Te osiem lat które tam spędziłem jest niezapomniane. Nie dziwię się teraz Łukasowi Podolskiemu, że mówi, że w Zabrzu czuje się najlepiej, że wrócił do domu. To dokładnie jest nasz drugi dom.

– Tam się spotykaliśmy, tam nam pani Basia przygotowywała posiłki i wiedziała że Waldemar Matysik będzie pierwszy. Otwierała drzwi przed godziną 12.00, a ja już wszystko miałem przygotowane do jedzenia (śmiech). Wspaniali ludzie, jak Boguś Gunia, który się mną zaopiekował, brał mnie na treningi. Ja potem zrewanżowałem się i woziłem ze sobą Ryśka Cyronia.

Talon na Dacię

Z samochodami wtedy nie było to co teraz… Obecnie każdy z zawodników podjeżdża coraz to bardziej wypasioną i droższą furą.

Waldemar MATYSIK: – U mnie w rodzinie nikt nie miał auta. Ojciec nie miał nawet prawa jazdy, matka to samo. Ja na początku również, stąd pomoc Bogusia Guni, który do Górnika przyszedł z ROW Rybnik i po drodze zabierał mnie na treningi. Za trzecie miejsce na mistrzostwach świata dostaliśmy talony na Dacie. Mnie ten talon przywiózł Andrzej Pałasz, a ja zastanawiałem się co z nim zrobię. Ja nie jeżdżę, bo nie mam prawa jazdy, ojciec to samo. Andrzej na to, żeby brać jak dostaliśmy i tyle.

I co?

Waldemar MATYSIK: – Zrealizowałem talon, odebrałem samochód i teraz mogę się przyznać, przez jakiś czas jeździłem… bez prawa jazdy.

Naprawdę?

Waldemar MATYSIK: – Tak. Co do nauki jazdy, to nauczył mnie jeździć Boguś Gunia. Przed stadionem Górnika do dziś stoi wielki parking, To tam uczyłem się jeździć. Wsiadłem i jeździłem, ale nie było to coś chwalebnego jeździć bez prawa jazdy i żeby młodzież nie brała tego do serca, bo papiery trzeba przecież mieć. Potem ekspresowe prawo jazdy załatwił mi w Zabrzu wszystko pan Lachowski. No i tą Dacią jeździłem na treningi.


Czytaj także 2. CZĘŚĆ ROZMOWY z Waldemarem Matysikiem:


W Niemczech zakończył pan piłkarską karierę i zaczął pracę fizjoterapeuty. Dlaczego?

Waldemar MATYSIK: – Tak, zacząłem pracować od 2001 roku. Pracuję jako fizjoterapeuta w ośrodku w Bonn. W 1998 roku skończyłem grać w Rot-Weiss Essen, ostatni profi kontrakt, kończę i idę do Urzędu Pracy. Zgłaszam się i mówię, że chcę pracować jako masażysta. Tam powiedziano mi, że nie ma już takiego zawodu, ale jest teraz fizjoterapeuta.

– Idę więc do szkoły, gdzie chodzę czy jeżdżę przez 3 lata i gdzie zajęcia są od 8.00 do 16.00 w Kerpen, gdzie swoją Akademię ma nie kto inny, jak Michel Schumacher. Jeżdżę tam, a we wtorki i czwartki trenuję jeszcze w takim małym klubiku w Dattelfeld, to taka B-klasa. Czyli jak zaczynałem wszystko u siebie w Stanicy. Do tego w weekendy mecze. Wszystko można zrobić, a właściciel chciał żebym u nich grał. No i jeszcze na koniec zaliczyliśmy trzy awanse, z B klasy do A, a z Bezirksligi do Landesligi. Odszedłem stamtąd po czterech latach jak bohater. Miałem tam w tej wiosce wspaniałe pożegnanie.

Trenerska przygoda

Do tego też jest pan trenerem. Proszę coś o tym powiedzieć.

Waldemar MATYSIK: – Zrobiłem uprawnienia trenerskie do niemieckiej Regionalligi [czwarty poziom rozgrywkowy w Niemczech – przyp. red.]. W Bayerstorfer kończę szkołę i prowadzę SC Neukirchen gdzie awansujemy po wielu latach z tamtejszej A klasy do Bezirksligi i jest wielkie święto. W Fortunie Bonn skończyłem swoją trenerską przygodę, zajmując się już potem tylko fizjoterapią, mając bardzo wiele nadgodzin i pracując od rana do późnego popołudnia.

Dlaczego akurat taka praca?

Waldemar MATYSIK: – Chciałem mieć po okresie gry w piłkę jakiś zawód, żeby się w tym wszystkim odnaleźć. W Hamburgu poznałem świetnego masażystę i specjalistę Hermanna Riegera. Powiedziałem mu – jeszcze jak byłem w HSV – że chcę po zakończeniu kariery robić to co on, tak mi to wpadło do serca. On na to, że idzie za parę lat na rentę i mogę przejąć Hamburg.

– Odpowiedziałem że nie bardzo, bo to przecież w klubie robota od rana do wieczora, do tego mecze i w domu cię w ogóle nie ma. Nie masz rodziny i nic. A ja chciałem więcej czasu spędzać z najbliższymi. Poradził skończenie szkoły, gdzie praktycznie nauczyłem się jak wszystko robić, no i po 3 latach otrzymałem dyplom.


Czytaj także:


Gdyby urodziłby się pan 30-35 lat później to byłby pan milionerem i nie musiał podejmować pracy.

Waldemar MATYSIK: – Raz razem z Dariuszem Czernikiem i panem Staszkiem Oślizłą jechaliśmy do Krakowa. Tam w jednej z telewizji był Maciej Terlecki. Powiedział mi wtedy, że grając teraz, a było tu już lata temu, że zarabiałbym ze dwa miliony marek czy euro na rok. Jestem jednak dumny z tego co osiągnąłem, że się wyuczyłem po zakończeniu kariery i zdobyłem zawód. To było moje marzenie. Pracowałem jako fizjoterapeuta z dziećmi, z młodzieżą. Jak tym ludziom możesz coś pomóc, nawet nie tyle tym zabiegiem, ale samą swoją obecnością, samą rozmową z nimi, to mnie napędza i dużo daje.

Ludzie którym pan pomaga mają świadomość z kim mają do czynienia, że jest pan medalistą mistrzostw świata?

Waldemar MATYSIK: – Młodzi się często o to pytają. Od razu pokażę jakieś zdjęcie czy podaruję fotkę z autografem. W Niemczech mam takie „autogramm carta” z HSV, u nas z kolei z reprezentacji Polski. Jeszcze za pozwoleniem swojej szefowej to zawsze gdzieś tam blisko mnie jest piłka, żeby pokazać jakieś sztuczki.

Kontakty z przyjaciółmi

Z kolegami z kadry ma pan jakiś kontakt?

Waldemar MATYSIK: – Bardzo mnie ucieszyło, kiedy prezesem PZPN był jeszcze Zbyszek Boniek i zaprosił mnie i żonę na mecz do Wrocławia Polska – Słowacja, kiedy w roli selekcjonera debiutował Adam Nawałka. Piękne spotkanie i odświeżyłem kontakty, bo siedziałem obok Józka Młynarczyka czy Władka Żmudy. Fajnie było się tak spotkać. Mam też stały kontakt z Andrzejem Buncolem, który pracuje z juniorami Bayeru Leverkusen, a niedawno wysłał mi koszulkę dla mojego wnuka Toma, który akurat co skończył 5 latek.

– Muszę mu za to podziękować. Prowadzi tam indywidualne treningi i jest tam bardzo szanowany oraz poważany. Załatwił nam bilety nie tak dawno na mecz w półfinale Ligi Europy pomiędzy Bayerem i AS Roma. Była okazja do spotkania z czego bardzo się cieszyłem, bo Andrzej to świetny i jak mówię, bardzo doceniany w Bayerze trener. W Niemczech spotykam się także z kolegami „górnikami”, jak Zygfrydem Szołtysikiem, Andrzejem Pałaszem, także Bogusiem Gunią, Wernerem Leśnikiem. Teraz jest też organizowany w Niemczech turniej imienia Stefana Florenskiego, gdzie też była okazja do spotkania.

Waldemar Matysik opowiada
Medalista MŚ 1982 ma o czym opowiadać! Fot. Michał Zichlarz

Ciężko po letnim urlopie wyjeżdżać ze swojego domu w Pilchowicach?

Waldemar MATYSIK: – Oj ciężko, bardzo ciężko… Tutaj otaczają mnie sami życzliwi ludzie, jak Marek Bogdacki, który ma piekarnię i zawsze dostaję pyszne kołacze, Jest Jacek Buczek i jego rodzina, „hajcuje” nam zimą jak nas nie ma.

– Nie sposób nie pamiętać o innych serdecznych sąsiadach z ulicy Majowej. Nie mogę też nie wymienić Adam Jonderko z firmy „Atex”, zawsze pomaga swoim doświadczeniem. Mogę też w Pilchowicach bardzo liczyć na pomoc ludzi z gminy. Zawsze ciężko stąd wyjeżdżać.

Trudne do zrozumienia

A jeszcze wracając do Górnika, który teraz mocno dołuje. Co pan powie o sytuacji zabrzan?

Waldemar MATYSIK: – Nigdy na klub nie powiem czegoś złego. Zawszę wolę sobie takie wewnętrzne rozeznanie zrobić i pewne rzeczy zachować, a nie mówić o nich na zewnątrz.

– Po porażce trzeba powstać i walczyć. Ja nie potrafię zrozumieć jednego, dlaczego jak dobrze idzie, to sprzedaje się najlepszych zawodników, a kupuje się nowych. No i jak tutaj tak dobry trener, jakim jest mój przyjaciel z boiska Jan Urban coś zrobić? Jak on ma to poukładać?

– Nie chciałbym być w jego skórze. Oczekiwania są duże. Przecież jak wrócił wiosną na trenerską ławkę, to powygrywał wszystko. Sam liczyłem, że będziemy teraz grać o mistrza! Kupi się dwóch, trzech dobrych graczy, do obrony, do środka linii i do ataku. No i co, za rok spotkalibyśmy się świętując mistrzostwo Polski Górnika. Mówię to rozmawiając z Bogusiem Gunią, a on mi na to, „wiesz Waldek, my już chyba tego nie dożyjemy”. Nie wiem, naprawdę nie wiem co mam teraz powiedzieć…

Była złość

Rada medalisty mistrzostw świata, kilkudziesięciokrotnego reprezentanta i kilkukrotnego mistrza Polski, a także zawodnika dobrych europejskich klubów dla piłkarzy, którzy są u progu swojej kariery?

Waldemar MATYSIK: – Jak przyjeżdżam na urlop do Pilchowic, to byłem nieraz bardzo zły. Dlaczego? Bo nie widziałem młodych uganiających się za piłką już nawet nie na ulicy, jak było to w moich czasach, ale na tych pobudowanych Orlikach. Mamy takie piękne boiska, a mało na nich dzieci. Moja rada jest taka: grajcie codziennie! Nawet śpijcie z piłką! To jest taki piękny sport.

– Wiadomo, przebić nie jest się łatwo, bo z miliona to paru wyjdzie i nie można zapominać o nauce, ale warto, naprawdę warto. Zresztą jak nie jest to futbol, to niech to jest inna dyscyplina, bo przecież możliwości nie brakuje, są one teraz na pewno większe, niż w moich czasach, kiedy sam zaczynałem u siebie w Stanicy. Co jeszcze chciałem powiedzieć, to że przez tą grę w piłkę spotkałem niesamowitych ludzi, wspaniałych przyjaciół.


Czytaj także:


– A wyjazdy? Pamiętam swój pierwszy wyjazd jeszcze ze śląską kadrą juniorów do Holandii pociągiem. Dzień i noc musiałem potem w domu po powrocie opowiadać, jak było. Jechał tam z nami wtedy taki trener, trochę z brzuszkiem pan Jaćwiąg i motywował nas tak, że jak źle zagramy, albo podamy piłkę, to na śniadanie zamiast jajka i masła będzie suchy chleb. Tak nas motywował. Nie raz na nas wrzeszczał, ale też zabrał do Holandii. Ja jechałem tam jako 15-16 latek będąc w Carbo Gliwice.

– Co tam się działo?! Ja w życiu nie widziałem takich sklepów, budynków. Wszystko było nowe, inne. Pierwszy raz piłem tak taki kompot z jabłek piłem, jak się to mówi „apfelmus”. Tak mi to smakowało, takim byłem głodomorem, że kucharz tam gdzie byliśmy na tym turnieju przyniósł mi cały półmisek! Opowiadałem potem wszystkim o Amsterdamie i innych miejscach, a było ich sporo. Potem wyjazdy na inne kontynenty, do Japonii, do Argentyny. Przecież w Buenos Aires wygraliśmy w 1981 roku z mistrzem świata 2:1.

– Publika nam tam po kilkunastu minutach klaskała. Niesamowite miejsca, niesamowite uczucia latać tymi samolotami, przemieszać się z miejsca na miejsce. Poznałem raz takiego menedżera co dał mi Business Class. Mogłem sobie spać, podawali mi jedzenie. To jeszcze wtedy, w tych starych czasach, kiedy nie można było normalnie wyjechać do Czechosłowacji czy NRD. Piękne wspomnienia.


Na zdjęciu: Dwójka przyjaciół z boiska i nie tylko: Waldemar Matysik i Jan Urban.

Fot. Bartłomiej Perek/gornikzabrze.pl