Chciałem być mistrzem świata!

Walczyłem o najwyższe cele. Wtedy nikomu o tym nie mówiłem, teraz to mogę powiedzieć. Tak wtedy trenowałem, byłem taki zdeterminowany, bo chciałem być najlepszy i być mistrzem świata – mówi Waldemar Matysik


Rozmowa z Waldemarem Matysikiem, 55-krotnym reprezentantem Polski, medalistą MŚ 1982, byłym piłkarzem Górnika Zabrze, AJ Auxerre i Hamburger SV.

Jak to się stało, że Waldemar Matysik został piłkarzem?

Waldemar MATYSIK: – W moich czasach, kiedy byłem dzieckiem, pod koniec lat 60. czy na początku 70., zaczynało się grać nie w klubach, jak ma to miejsce teraz, a na ulicy. Grałem tak w Stanicy, czy to na dworze, czy to właśnie na ulicy, a także na szkolnym boisku, z dwiema bramkami do piłki ręcznej. Kiedyś, za czasów szkoły podstawowej – byłem wtedy w piątej klasie – graliśmy ze starszymi, siódmymi i ósmymi klasami. Wygraliśmy wtedy 2:1, a ja strzeliłem zwycięską bramkę. Do dziś pamiętam, jak po tym meczu cała klasa zniosła mnie na rękach z boiska!

Wyrośnięte dryblasy

Zaczął pan grać w LZS Orzeł Stanica. Ile pan miał lat?

Waldemar MATYSIK: – 12. Moim pierwszym trenerem, czy mentorem, był tam Heinz, Heniek Kowol, który uczył historii, ale był też pasjonatem sportu i nas trenował. Trafiłem do zespołu juniorów, bo grupy trampkarzy nie było. Tak to się zaczęło. Były tam wyrośnięte dryblasy i ja. Dobrze sobie jednak radziłem, z czasem zaczęli mnie nawet brać do pierwszej drużyny seniorów. Byłem zadziorny, nie ustępowałem w walce przeciwnikom i brano mnie na ławkę, jak nie było zawodników do grania. To była B-klasa.

– Dostałem zgodę, że jako junior, a miałem wtedy 14 czy 15 lat, mogę grać z seniorami. No i szło mi dobrze. Byliśmy nawet na 1. miejscu, mieliśmy szansę awansu do A-klasy. I co się stało? Tego w Stanicy do dziś mi nie wybaczą, Jasiu Spyra wziął mnie do Carbo na próbny trening, a trener Wacek Cholewa powiedział, że jak będą przygotowania do nowego sezonu, to mam przyjść. Carbo Gliwice było przy kopalni Ostropa, to był taki środowiskowy klub. W Stanicy nazwano mnie zdrajcą, mówili, że jeszcze wrócę. To był taki trochę cyrk.


Czytaj także:


Jak było w Carbo?

Waldemar MATYSIK: – Trafiłem tam jako junior, a starsi koledzy traktowali mnie jak syna. To była wtedy klasa terenowa, ale po roku czy dwóch weszliśmy do klasy wojewódzkiej. Tam grałem, a trener Cholewa mocno we mnie wierzył i na mnie stawiał. Kiedyś powiedział, że PZPN organizuje spotkania dla najlepszych juniorów z całej Polski. Tego nie zapomnę. Pojechałem na jedno takie spotkanie do Mławy. Było nas 120 w takich, na jakie dziś nikt by chyba się nie pisał. Spaliśmy na piętrowych łóżkach, jak w koszarach.

– Było tam 10 trenerów, a każdy prowadził zespół z 11-12 zawodnikami, żeby wybrać najlepszych. Spotkałem tam tak dobrych później zawodników, jak Janek Furtok z Katowic czy Mirosław Bąk z Ruchu. Był trening przed śniadaniem, a jak był deszcz, to biegaliśmy po schodach w tym ośrodku. Trening był też po śniadaniu, po obiedzie, a po kolacji była jeszcze dodatkowo siatkonoga. Brałem udział we wszystkich zajęciach. Niektórzy odpuszczali, bo byli zmęczeni, ja nie. Brałem udział we wszystkim jak szło.

Koszulka z orzełkiem

Co było dalej?

Waldemar MATYSIK: – Na koniec był mecz z Japonią. Nie wiem, jak Japończycy się tam znaleźli. Dostaliśmy koszulki z orzełkiem, przed meczem zagrano hymny, to było niesamowite przeżycie! Zagrałem wtedy na forstoperze, a japońską koszulkę z tego meczu mam do dzisiaj! To była moja ambicja, żeby kiedyś grać w pierwszej reprezentacji.

Jest koniec lat 70., gra pan z powodzeniem w Carbo Gliwice, wywalczył pan miejsce w reprezentacji Polski juniorów. Nie było wtedy propozycji z Piasta, który przecież był liczącym się zespołem na zapleczu ekstraklasy, a w 1978 roku zagrał nawet w finale Pucharu Polski?

Waldemar MATYSIK: – Tak, była. Jak się dowiedzieli, że gram w reprezentacji Polski juniorów, że dobrze mi idzie, to przyjechali do rodziców i zaoferowali grę u nich, podbijając wszystko pieniędzmi. Rodzicom na stół położyli 8 czy 10 tysięcy złotych, a były to duże na owe czasy pieniądze. Ja tymczasem powiedziałem ojcu: „Coś ty zrobił?! Przecież ja chcę iść do Górnika!”. A rodzice sprzedali mnie do Piasta…

Miał być Piast?

Ale przecież Górnik był wtedy też w II lidze, bo spadł tam z ekstraklasy w 1978 roku…

Waldemar MATYSIK: – Ostatnio na meczu z Radomiakiem spotkałem się z Władkiem Żmudą, który prowadził wtedy Górnika. Mnie polecał tam trener Cholewa. Mówił trenerowi Żmudzie, że ma chłopaka, jakiego jeszcze nie widział. Obaj dobrze, a nawet bardzo dobrze się znali. No a tutaj pojawił się Piast, który jeszcze dał pieniądze rodzicom. Wie pan, że ja nawet z Piastem pojechałem na obóz? Grałem tam wtedy nawet w jakimś meczu kontrolnym.

W tej drużynie był min. Marcin Żemajtis, prawda?

Waldemar MATYSIK: – Dokładnie. Wie pan, jak jadę teraz na Piasta – jak jestem na urlopie w Polsce, a Górnik gra na wyjeździe – to spotykamy się. Bardzo fajny człowiek i kolega. W Piaście grałem na prawej pomocy, ale źle się czułem na boisku. To nie była moja pozycja. Dodatkowo Wacek Cholewa mówił mi: „Coś ty zrobił? Po co tam poszedłeś?”. Ja na to, że nie była to moja decyzja, a rodzice tak postanowili. Za te pieniądze od Piasta ojciec kupił kolorowy telewizor. To był dobry telewizor, który likwidował na ekranie pasy. Wszyscy sąsiedzi chodzili do nas filmy oglądać!

I jak wszystko się skończyło? Jak ostatecznie trafił pan do Zabrza?

Waldemar MATYSIK: – W końcu w to wszystko wszedł Górnik, ale najpierw musiałem iść „po prośbie” do prezydenta miasta w Gliwicach. Byłem nastolatkiem, serce mi waliło, denerwowałem się. Wszedłem do gabinetu i miałem wrażenie, że prezydent siedzi kilometr ode mnie. Stałem tam w środku wystraszony, jakbym szedł na jakieś ścięcie. Zapytał: „chłopczyku, gdzie ty byś chciał grać?”. Mnie udało się wykrztusić z siebie tylko, że w Górniku. Potem działacze dali rodzicom 70 tys. złotych. Spłacili jeszcze Piasta, a potem jeszcze koledzy śmiali się, że mam zwrócić ten kolorowy telewizor. To był 1979 rok.

Debiut w Górniku

W Górniku zadebiutował pan w Zabrzu, w wygranym 1:0 meczu II ligi z Błękitnymi Kielce. To było 9 czerwca 1979 roku. W II połowie zastąpił pan na murawie Erwina Grzegorczyka.

Waldemar MATYSIK: – Jak przyjechałem na Górnika, to siadłem i siedziałem tam na stadionie na starych drewnianych ławach. Trenerzy przychodzą – a był to Władek Żmuda i jego asystent Zdzisław Podedworny – i wzięli mnie do szatni. Jerzy Gorgoń spojrzał na mnie – byłem speszony – powiedział: „chodź synek i usiądź sobie tutaj koło mnie, bo jest wolne”. To było coś niesamowitego siedzieć koło kogoś takiego jak on. Moje marzenie się spełniło – pomyślałem wtedy sobie.

Do drużyny umiejętnie wprowadzał pana Władysław Żmuda. Potem był Zdzisław Podedworny w latach 1980-83, Hubert Kostka przez kolejne trzy lata i zanim jeszcze pan wyjechał na Zachód, do Auxerre, Antoni Piechniczek. Jak ocenić tych szkoleniowców?

Waldemar MATYSIK: – Władek Żmuda to charyzma, spokój. Umiał podejść do nas, młodych wtedy zawodników. Na mnie mocno postawił i wiele mu zawdzięczam. Bardzo się cieszyłem, jak w pierwszej kolejce tego sezonu spotkaliśmy się na meczu Górnika z Radomiakiem. To świetna rzecz, móc spotkać swojego trenera! Trener Podedworny? Nie trafił na dobrą ekipę.


Czytaj także:


– To sztuka dobrać odpowiednich ludzi i mieć u siebie takich piłkarzy, którzy chcą coś zrobić. To były wtedy takie dziwne i trudne czasy. Ja też miałem wtedy gorsze momenty, ale wiedziałem, że walczę o wyjazd na mistrzostwa świata do Hiszpanii i starałem się jak mogłem. Zdzisiu Podedworny robił, co mógł, ale łatwo mu wtedy nie było. Potem spotkaliśmy się jeszcze na krótko w reprezentacji, bo też był blisko kadry.

– Nie miał szczęścia, a to też w tym szkoleniowym fachu jest potrzebne. No i nagła decyzja, że trenerem zostaje Hubert Kostka. To twarda ręka, do tego zmiany w zespole, jeden czy dwóch zawodników zostało zdyskwalifikowanych, trener krzyknął też na nas. Duża dyscyplina się pojawiła, a do tego mocny trening. Niektórym nawet po treningach zimowych w Szczyrku było niedobrze. Miał dwóch trenerów-asystentów, w tym trenera Płatka, którzy z nami biegali, a zmieniali się co drugi dzień. My musieliśmy zasuwać codziennie.

– Trener Kostka dobrze taktycznie to poukładał. Ja na przykład grałem na środku obrony jako forstoper, przed Józkiem Dankowskim. Często wchodziłem do środka pola, robiąc tam przewagę i zagrywając długie piłki na Kostrzewę, który wchodził z lewej strony. Po tym zdobywaliśmy sporo bramek. Było też dużo udanych zakupów zawodników, którzy – jak Janek Urban czy Andrzej Iwan – chcieli coś osiągnąć. Trafiał z tym w dziesiątkę. Dzięki temu Górnik zaczął zdobywać seryjnie mistrzostwa Polski. Zdobył ich wtedy cztery z rzędu. Moim udziałem były trzy, zanim wyjechałem do Francji.

Cały czas napięcie

A trener Antoni Piechniczek?

Waldemar MATYSIK: – W klubie bardzo rozluźniony, a w kadrze cały czas napięcie, bo wiadomo jak to jest, jak ktoś jest selekcjonerem. Nawet teraz jeszcze w ostatnich dniach, jak jestem na urlopie w Polsce, to chciałem do niego zadzwonić i podziękować, bo w jednej z telewizji powiedział – pytany o najlepszych w kadrze zawodników ze swojego okresu – to wymienił Młynarczyka, Bońka, Latę, Żmudę i mnie jako zawodnika, który pracował – jak powiedział – za dwóch. Ja tak grałem, tam gdzie była piłka, podbiegałem, będąc takim „podwajaczem” na boisku.

– Wygrywałem wiele pojedynków, potrafiłem też przerwać akcję. Zawsze lubiłem trenerów, którzy z piłkarza potrafią wyciągnąć jak najwięcej. Potrzebuję mocnego przygotowania, tak jak to było w czasie treningów z choćby Antonim Piechniczkiem. Jeszcze jedno chciałem powiedzieć, jeżeli jesteśmy przy temacie szkoleniowców…

Waldemar Matysik

Tak?

Waldemar MATYSIK: – Po zdobyciu dwóch mistrzostw Polski trener Kostka wyjechał za granicę. Na pewno nie było wtedy tak, że za jego odejściem stali Matysik i Andrzej Pałasz, jak niektórzy wtedy mówili. Może inni myśleli sobie, że jak Kostka odejdzie, a przyjdzie inny trener – a był nim potem Lesław Ćmikiewicz – to będzie dużo lżej.

– Nie. Tak nie było, a niektórych zawodników to zniszczyło. Zrozumieli to, jak wyjechali grać do zagranicznych klubów, gdzie trzeba być dwa razy lepszym od miejscowego gracza.

– Tutaj mam taki apel do zawodowych piłkarzy, żeby zaufać sobie, żeby zaufać swojemu organizmowi i żeby w tych 10 latach swojej kariery, którą masz, dać z siebie wszystko, co masz najlepszego. Talent nie wystarczy, potrzebna jest praca, ciężka praca.

Żelazne płuca

Waldemar Matysik słynął z tego, że miał żelazne płuca, a na boisku biegał za dwóch. Skąd u pana taka wydolność?

Waldemar MATYSIK: – Pamiętam treningi z kadrą w Wiśle, gdzie inni pod górę wchodzili, a ja wbiegałem. Pamiętam też krzyczących za mną Bońka i Smolarka, że oni też chcą wygrać, jeśli idzie o bieganie.

– Raz zapędziłem się tak, że wbiegłem na teren Czechosłowacji! Pogranicznicy musieli mnie zawrócić. Przez to grupa mnie wyprzedziła, ale i tak potem znowu byłem przed nimi. A skąd ta wydolność? To geny. Babcia od strony ojca, Jadwiga Matysik, powiedziała, że chciałaby dożyć i zobaczyć, co ze mnie wyrośnie, bo już jako dziecko miałem niesamowitą siłę i kondycję. Wiadomo jak to wtedy było, rodzice pracowali, a po szkole szło się do dziadków, którzy mieli swoje gospodarstwo.

– To był w Stanicy ostatni dom przy lesie. Dziadek zwalił drzewo, żeby mieć na podpałkę i kazał mi jedną część trzymać, a sam ciął i rąbał. Miałem wtedy z 10 czy 11 lat. Jak babcia to zauważyła, to biegiem i pretensjami ruszyła w naszą stronę, krzycząc do dziadka, że się oberwę. A dziadek tylko spokojnie: „on to ino trzimie”. Potem, jak dziadek drzewo porąbał, to zwoziłem je do szopy. Jak były żniwa, a dziadek miał swój kombajn, to nosiłem belki. Taka gospodarska robota i naturalne kształtowanie siły.

Debiut w reprezentacji

Skąd u pana taka ambicja?

Waldemar MATYSIK: – Wyobrażałem sobie, że będę mistrzem świata, że zagram w meczu o złoto. Walczyłem o najwyższe cele, dlatego tak ciężko pracowałem. Wtedy nikomu o tym nie mówiłem, teraz to mogę powiedzieć. Tak wtedy trenowałem, byłem taki zdeterminowany, bo chciałem być najlepszy i być mistrzem świata.

Zaczynał pan grać w pierwszym zespole Górnika jako nastolatek, ale nie tylko pan, bo byli też inni młodzi, jak Pałasz, Hutka, Grzegorczyk. Wtedy młodzi mogli grać, a teraz nie? Skąd się to bierze?

Waldemar MATYSIK: – Był też jeszcze Erwin Koźlik. A wytłumaczenie? Dzisiaj się gra pressingiem, tak zresztą chce grać nasza reprezentacja. Ale z przodu jest jeden Lewandowski, a pomiędzy nim a obroną biega Zieliński. Jak chcesz grać w ten sposób, to jedź do Kloppa i zobacz jak oni trenują i pracują. Tam wszyscy muszą podchodzić, tak też grają na gierkach, nikt nie ma prawa odpuścić.


Czytaj także:


– Wiadomo, że jest też słabszy sezon, ale – odnosząc się do tego, co było w Katarze – jak jesteś na mistrzostwach świata i grasz z Francją, a zeszło już z ciebie trochę ciśnienie, to trzeba przycisnąć, zrobić coś więcej; no i były sytuacje, jak choćby Zielińskiego. Takiej właśnie gdy reprezentacji bym sobie życzył.

Waldemar Matysik

Pan w reprezentacji Polski zadebiutował jako 19-latek w meczu z Algierią na stadionie Hutnika Kraków, wygranym 5:1. To był listopad 1980 roku. Pamięta pan debiut w narodowych barwach?

Waldemar MATYSIK: – To była piękna rzecz! Wszedłem wtedy na boisko za Leszka Lipkę. To też było kolejne spełnienie marzeń. Pamiętam tę reprezentację z 1974 roku, te wszystkie nazwiska. To po Górniku było kolejne spełnione marzenie. Nawet chyba mi się to przyśniło, że selekcjoner Ryszard Kulesza mnie powoła (śmiech), bo mnie widział w meczu z Legią.

– Dostałem wtedy „7” za to spotkanie, a albo on sam osobiście, albo ktoś z jego współpracowników był na tym meczu. No i powołanie, debiut w narodowych barwach i… numer z aferą na Okęciu.

Tak kazał trener

Na mecz z Maltą w eliminacjach MŚ 1982 w La Valletta w grudniu 1981 nie był pan początkowo powołany…

Waldemar MATYSIK: – Nie, ale po tym, jak zdyskwalifikowano zawodników, powołany zostałem ja i Krzysztof Budka. Lecieliśmy z Warszawy do Włoch, bo tam właśnie kadra się udała. Z Maltą, w spotkaniu, w którym na boisko leciały kamienie rzucane przez kibiców, siedziałem na ławce rezerwowych. Potem doszło do zmiany trenera i pana Kuleszę zastąpił Antoni Piechniczek.

W wygranym 1:0 spotkaniu z NRD w maju 1981 na Stadionie Śląskim nie grał pan.

Waldemar MATYSIK: – Nie. Zagrałem za to w tym drugim, październikowym spotkaniu w Lipsku, gdzie wygraliśmy 3:2. Pierwsza akcja, obiegam Latę, wrzucam w pole karne, a tam Szarmach strzela głową na 1:0 po mojej asyście. Gdzie ja tam mogłem tak wyjść?! Moja rola to była gra do linii środkowej i asekuracja. Tak kazał mi trener Piechniczek. Tymczasem wtedy wyszedłem jako prawoskrzydłowy. To była taka moja boiskowa inicjatywa (śmiech).


Czytaj także:


Był pan pewny wyjazdu na mundial w Hiszpanii?

Waldemar MATYSIK: – Raczej tak, wiedziałem, że pojadę. Za mną był dobry mecz – choć przegrany z Portugalią – było to w ramach przygotowań do meczu z NRD w Lipsku – no i inne mecze w kadrze jesienią 1981 roku, choćby wygrane spotkanie z mistrzem świata Argentyną w Buenos Aires, gdzie Józek Młynarczyk bronił ze złamanym palcem. Gospodarze, z Danielem Passarelą na czele, nie wiedzieli, co się dzieje, kiedy dziennikarze rzucili się w naszym kierunku, a nie do nich. Potem na mistrzostwach w Hiszpanii, jak powiedział Piotrek Skrobowski, który tam był kontuzjowany, zagrałem turniej życia.


WALDEMAR MATYSIK

  • Data urodzenia: 27 września 1961 roku
  • Miejsce urodzenia: Stanica
  • Pozycja na boisku: defensywny pomocnik
  • Kariera: LZS Orzeł Stanica (1973-77), Carbo Gliwice (1977-79), Górnik Zabrze (1979-87), AJ Auxerre (1987-90), Hamburger SV (1990-93), Wuppertal SV (1993-94), VfB Wissen (1994-95), Rot-Weiss Essen (1995-97), Germania Dattenfeld (1997-98).
  • Reprezentacja: 55/0.
  • Sukcesy: medalista MŚ 1982 (III miejsce), trzy mistrzostwa Polski z Górnikiem (1985, 86, 87).

Na zdjęciu: Waldemar Matysik w walce o piłkę ze świetnym belgijskim napastnikiem Erwinem Vandenberghiem.

Fot. Jerzy Bydliński/Sport